Narratorem jest Lay, jego myśli zapisane są kursywą.
2371 słów. To jest mój najdłuższy one shot, jaki w życiu napisałam.
Może kiedyś go poprawię. Teraz nie mam ochoty. Pisałam go, gdy miałam zły humor. Pod wpływem emocji. jest w nim pełno błędów. No i nie potrafię opisywać walki. Ani śmierci. Niczego, praktycznie. Ale na ten moment mnie to nie obchodzi. Po prostu chciałam się wyżyć. I powstało to.
~&~
Patrzenie jak ktoś umiera nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy.
Tym bardziej jeśli jest to twój najlepszy przyjaciel, który umiera
na twoich rękach i błaga, żeby mu pomógł, a ty nie możesz nic
zrobić. Coś takiego zdarzyło mi się tylko jeden raz w życiu. O
jeden raz za dużo.
Byłem przerażony. Z każdą chwilą tracił coraz więcej krwi, a
ja nie potrafiłem mu pomóc. Zawiodłem jako uzdrowiciel.
-Lay... - wyszeptał cicho, wpatrując się we mnie ze łzami w
oczach. - Lay... proszę... pomóż... mi... Ja... nie... chcę...
umierać...
-N-nie zginiesz. Uratuję cię, obiecuję... - powiedziałem, choć
nie do końca wierzyłem we własne słowa. Mój głos drżał, tak
samo dłonie. Do oczu cisnęły mi się łzy.
-Lay... zginę... prawda....?
-Nie mów tak! - krzyknąłem, zabierając się za leczenie mojego
przyjaciela. Nie wiedziałem, co robić, ale lepsze to, niż nic.
-Lay...
-Już nic nie mów... po prostu siedź cicho... - jęknąłem. Opadał
z sił w zastraszającym tempie. Gdyby tylko.... gdyby tylko był tu
Tao...
Po moich policzkach popłynęły łzy.
* * *
Kilkanaście godzin wcześniej...
Siedziałem w swoim pokoju, wysłuchując barwnych historii
Chanyeol'a o tym, jak wdał się w kolejną bójkę z Krisem. Jak to
zawsze w ich przypadku bywa, zaczepienie Krisa kończyło się dla
Chanyeol'a kilkoma poważnymi ranami, które potem ja musiałem
leczyć. Bezsensowne marnowanie mocy, jak dla mnie.
-...i wtedy Kris zrzucił mnie na ziemię, jak jakiś worek
ziemniaków! Kto tak traktuje przyjaciół?! - wyżalił się, robiąc
smutną minkę. Jednak ćwierć sekundy potem znów się uśmiechał,
gotów by dalej rozprzestrzeniać swojego wirusa szczęścia.
-To się tyczy też ciebie. Próbowałeś spalić go żywcem. -
odpowiedziałem spokojnie, kończąc naprawiać mocno poturbowaną
rękę chłopaka. W chwilach takich, jak ta, zaczynam żałować, że
jestem uzdrowicielem. Nie żebym nie lubił Chanyeol'a, czy coś.
Kocham go jak brata, ale przez ciągłe leczenie go, szybciej tracę
siły, a co za tym idzie, również zdrowie. Chodzenie przez cały
dzień wyczerpanym i niezdolnym do niczego nie jest tym, o czym
marzyłem.
-Oj, no bo... bo... Zejdźmy z tego tematu. - mruknął, wbijając
wzrok w okno po jego lewej stronie.
-Jak dzieci... - westchnąłem, puszczając jego dłoń. Wyglądała
jak nowa, jeśli nie liczyć długiej, prawie niewidocznej blizny,
która prędzej, czy później i tak zniknie.
-Koniec? - kiwnąłem głową. - Dzięki Lay. Wiedziałem, że na
ciebie zawsze można liczyć!
-Tak, tak, wiem. Ale mówienie ci, żebyś więcej tego nie robił
jest bezcelowe, prawda? - spytałem z niewielką nadzieją, że
chłopak zaprzeczy i już więcej nie rzuci się na Krisa.
W odpowiedzi, Chanyeol uśmiechnął się szerzej, jeśli to jeszcze
było możliwe, po czym objął mnie najmocniej jak umiał. No i moją
nadzieję szlag trafił.
-Jeszcze raz dziękuję, Lay. Jakoś się odwdzięczę! - krzyknął,
odsuwając się ode mnie.
Odwdzięczyłbyś się, jakbyś dał mi spokój z leczeniem cię
chociaż przez dwa dni, przemknęło mi przez myśl.
-No dobra, nie będę cię już więcej męczył. Idę do mojej
„dziewczyny”! Papa! - powiedział radośnie, kreśląc powietrzny
cudzysłów przy słowie dziewczyna i wyszedł z pokoju, zostawiając
mnie samego. Od razu wiedziałem gdzie idzie. Cóż... przynajmniej
Baekhyun go przypilnuje, by nie robił nic głupiego. Odetchnąłem z
ulgą i rzuciłem się na łóżko, niemal natychmiast usypiając.
Obudził mnie zapach spalonego drewna. Westchnąłem ciężko,
przeklinając w duchu Chanyeol'a i jego brak kontroli nad
czymkolwiek. Odwróciłem się na drugi bok, próbując zignorować
przykry zapach i zasnąć z powrotem. Niestety, nie było mi to dane,
gdyż do drzwi do pokoju otworzyły się z głośnym trzaskiem,
ukazując przerażonego Luhan'a.
-Lay!!
Wbiegł do środka i zrzucił mnie z łóżka. Spadłem na podłogę
z głośnym „ugh!”. Pozbierałem się szybko i spojrzałem na
niego wściekłym wzrokiem. Na Luhan'a padło światło księżyca i
dopiero teraz mogłem przyjrzeć się mu bliżej. Miał potargane
włosy, osmaloną i zadrapaną twarz, a ubranie przypalone i
zakrwawione.
-Luhan... co ci się stało...? - zapytałem, czując jak mój głos
drży. Teraz byłem pewny, że to nie sprawka Chanyeol'a.
-Nie ma czasu Lay! Kris... oni porywają Krisa!! - krzyknął,
ciągnąc mnie za ramię w stronę korytarza. Natychmiast mu się
wyrwałem, zmuszając go do zatrzymania się.
-Kto porywa Krisa?! Luhan, powiedz mi co się dzieje!
-Sam nie wiem! Spałem u siebie w pokoju, gdy nagle usłyszałem huk
i krzyk Tao. Wyszedłem na korytarz, żeby zobaczyć co się stało i
zobaczyłem Krisa, całego we krwi i leżącego pod ścianą.
Wszystko wokół płonęło, a w ich pokoju stali jacyś ludzie. Byli
uzbrojeni i gdy tylko mnie spostrzegli od razu wycelowali we mnie. W
zabiciu mnie przeszkodził im Sehun, wytwarzając małe tornado. Od
razu skontaktowałem się telepatycznie z resztą, próbując ich
obudzić, ale z tobą nie mogłem nawiązać kontaktu. Dlaczego, do
cholery, śpisz z zamkniętym umysłem?! - wywrzeszczał na jednym
oddechu, łapiąc mnie za koszulkę. Oczy Luhan'a zaszły łzami.
-Luhan, ja nie blokowałem dostępu... nie wiem co się stało, ale
ja nigdy nie zamykam umysłu. Nigdy!
-Teraz to już nie ważne! Musimy się pośpieszyć! - skinąłem
szybko głową i wybiegliśmy z pokoju, kierując się w stronę
sypialni Tao i Krisa.
To, co zobaczyłem przed sobą przeraziło mnie do końca. Moi
przyjaciele, cali we krwi, poparzeni, na skraju wytrzymałości
walczyli z ludźmi w czarnych mundurach i maskach na twarzach. Nie...
to nie byli ludzie. To maszyny. Roboty bez uczuć, współczucia.
Zimne, bezduszne sterty kabli i stali. Po czym poznałem? To proste.
Jeden z nich nie miał rąk, z ciała wystawały mu jedynie iskrzące
się kable. Mogę się założyć, że to sprawka Tao. Moją uwagę
przykuł leżący po stronie robotów Kris. Był nieprzytomny i lekko
krwawił z rany na głowie. Chciałem mu pomóc. Ale niby jak miałbym
się do niego dostać? Cholera!!
Luhan włączył się do walki, rzucając w roboty cokolwiek miał
pod ręką. A raczej, pod myślą. Czasem wspomagał D.O., nadając
jego kolcom z ziemi z zewnątrz niezwykłej mocy destrukcji. Walczyli
wszyscy. Każdy starał się jak mógł, by pokonać wrogów i odbić
Krisa. A ja? Nie mogłem im pomóc. Moje moce są do leczenia,
uzdrawiania. Nie do zadawania ran. Przynajmniej nie robotom. I nawet
jeśli w dzieciństwie uczyłem się walki wręcz, to teraz, w walce
przeciwko maszynom ta umiejętność na nic się nie przyda.
Zacisnąłem pięści z bezsilności. Nie chciałem patrzeć, jak moi
przyjaciele cierpią, jak Kris zostaje porwany, a już tym bardziej
jak któryś z nich umiera. Spojrzałem na Kai'a. Tak jak Tao i ja
miał umiejętność, która nie przydawała się w pojedynkach. Ale
on i Tao potrafili walczyć mieczem.
-Lay, uważaj!
Usłyszałem głos Xiumina i natychmiast spojrzałem przed siebie.
Zdążyłem tylko zarejestrować robota celującego we mnie z
ogromnego pistoletu, i w następnej sekundzie leżałem na ziemi,
przygnieciony ciałem Chanyeol'a.
-Lay, w porządku? - zapytał słabym głosem, wpatrując się we
mnie jego wielkimi oczami. Poczułem jak moja koszulka przemaka czymś
lepkim. Chanyeol wstał ze mnie, chwiejąc się lekko.
-Chanyeol, ty...
-Cii, to nic. - uśmiechnął się szeroko, jednak ja wiedziałem, że
cierpi. To on był najbardziej ranny z całej dwunastki.
-Jak to nic? Poczekaj, zaraz cię uleczę. - powiedziałem, wstając.
Wyciągnąłem rękę, by go uleczyć, ale on złapał ją i odsunął
od siebie.
-Nie, musisz zachować siły na wyleczenie reszty. Mnie nic nie
będzie. Jestem przecież wirusem szczęścia, prawda? Nie mogę
umrzeć tak łatwo!
-Chanyeol, proszę! Mam wystarczająco dużo sił, by uzdrowić was
wszystkich!
Chłopak poklepał mnie po głowie, a jego uśmiech zmniejszył się.
-Wybacz Lay, uważaj na siebie, dobrze?
-Chanyeol!
Nagle krzyk Baekhyuna rozniósł się po korytarzu, przyprawiając
mnie o dreszcze. Był pełen bólu. Chanyeol zmarszczył brwi.
-Schowaj się! - krzyknął do mnie i pobiegł w stronę kaszlącego
krwią Baekhyuna, atakując robota kulą ognia.
Bałem się. Ukryłem się za drzwiami do sypialni Kai'a, próbując
wymyślić coś, co pomogłoby pokonać te maszyny, ale krzyki moich
przyjaciół skutecznie mnie rozpraszały. Nie miałem pojęcia, kto
nasłał je na nas, ale byłem przekonany, że są odporne na nasze
moce. Uszkodziły je tylko ataki Tao i Kai'a, może ewentualnie D.O..
Ale to wszystko. Nikt inny nie zdołał ich zranić. I to mnie
najbardziej nurtowało. Jak mamy je pokonać, skoro tylko trójka z
nas ma takie umiejętności? Zadrżałem, gdy usłyszałem wrzask
Suho. Myśl Lay, myśl! Co robić... Co robić?!
-Kris!!
Wyjrzałem zza drzwi, by zobaczyć co się stało. Moim oczom ukazał
się przerażający widok. Kris przerzucony przez ramię najmniej
uszkodzonego robota, nieprzytomny Chen leżący pod ścianą,
wymiotujący krwią Baekhyun, ranny Kai chroniony przez D.O., Tao
usiłujący odbić Krisa... Ale najbardziej w oczy rzucił mi się
Chanyeol, absorbujący ogień z płonącego pokoju. Wiedziałem, co
chce zrobić. Próbował przyzwać Feniksa; jego najpotężniejszą
technikę.
Za chłopakiem powoli zaczął tworzyć się przepiękny, ognisty
ptak. Rozpostarł skrzydła w dostojnej manierze, wydając przy tym
miłe dla ucha dźwięki.
-Tao, odsuń się! - powiedział Chanyeol, spokojnym acz stanowczym
głosem. Głosem, który nie tolerował sprzeciwu. W takich momentach
Chanyeol nie przypominał siebie; wiecznie uśmiechniętego, zdolnego
do jakiegokolwiek wybryku Chanyeol'a.
Tao grzecznie posłuchał, nie chcąc narażać się na oberwanie
Feniksem. Wiedział, że starszy jest wściekły, a im bardziej zły
jest Chanyeol, tym większą moc ma jego technika. Emocje były dla
niego paliwem napędowym.
-Żryj to, pieprzona kupo żelastwa!!! - wrzasnął chłopak, a zza
jego pleców wystrzelił Feniks, kierując się prosto na roboty i
nieprzytomnego Krisa. Kątem oka zauważyłem, że przez twarz Tao
przeszedł cień przerażenia. Wiedziałem jednak, że nie było się
czego bać. Kris może być jedynie lekko poparzony, bo jakby na to
nie patrzeć, Chanyeol wciąż nie kontrolował swoich mocy. Ale od
czego byłem ja? Owszem, nie przydaję się w walce, ale leczyć
potrafię.
Nagle wszystko wokół rozbłysło jaskrawym światłem, a jedynym
dźwiękiem, jaki usłyszałem był głośny huk. Kilka sekund
później światło zniknęło. Szczątki robotów walały się
wszędzie po podłodze, a raczej w miejscach, które kiedyś nią
były. Będziemy musieli znaleźć sobie chyba nowe mieszkanie... jak
upierdliwie. Westchnąłem ciężko, jednak szeroki uśmiech zagościł
na mojej twarzy, gdy tylko rozległ się zwycięski okrzyk
Chanyeol'a, a zaraz po nim Xiumin'a, Baekhyun'a, D.O, i w ogóle
całej reszty. Nareszcie koniec, więc mogę zabrać się za moją
robotę. Rozejrzałem się, sprawdzając wzrokiem stan każdego z
chłopaków. Tak jak myślałem, to Yeollie był najbardziej ranny.
Ruszyłem w jego stronę.
-Chłopaki...? Gdzie jest Kris...? - zapytał nagle Tao; jego głos
drżał. Przystanąłem na chwilę, szukając Krisa wśród szczątków
maszyn. Chanyeol podszedł najbliżej, dokładnie sprawdzając każdy
zakamarek pozostałości po pokoju. Usłyszałem szelest i dźwięk
odbezpieczanej broni. Spojrzałem w stronę źródła tego dźwięku,
w górę. Nad nami unosił się jeden z robotów. Przez ramię
przewiesił nieprzytomnego Krisa, a w mechanicznej dłoni trzymał
wielki, odbezpieczony już pistolet, który teraz wycelowany był w
jednego z nas. Powędrowałem wzrokiem za możliwą trasą pocisku.
Chanyeol.
Tao zacisnął pięści na mieczu, z jego ust wydobył się
złowieszczy syk. Nagle wyskoczył do góry, odbijając się od gruzu
ze ścian i rzucił się na robota. Zanim zdążył go dosięgnąć,
maszyna pociągnęła za spust. Rozległ się głośny huk i od tego
momentu wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Pocisk
przebijający Chanyeol'a na wylot, jego ciało opadające powoli na
ziemię, krzyki przyjaciół, robot znikający gdzieś z Krisem i
Tao.
Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Z szoku chyba zapomniałem jak
się oddycha. Ogarnęło mnie przerażenie; czułem, że trzęsę się
jak galaretka. Słyszałem tylko szybkie bicie swojego serca, nic
więcej. Tak, jakbym nagle ogłuchnął. Ale w tym samym momencie
zmysły przywrócił mi zapłakany Baekhyun.
-Lay! Lay, proszę, pomóż mu! Uratuj go! Nie pozwól mu zginąć! -
krzyczał, ciągnąć mnie w stronę Chanyeol'a. Nie wiem, czy któryś
z jego krzyków do mnie dotarł; byłem zbyt roztrzęsiony, by się
skupić na tym, co on do mnie mówił.
W końcu znalazłem się obok Chanyeol'a. Pierwszym, co rzuciło mi
się w oczy była wciąż powiększająca się, spora już kałuża
krwi. Potem słaby, ciężki oddech chłopaka oraz fakt, że ciągle
jest przytomny. I przez to strasznie cierpi. W jego dużych oczach
pojawiły się łzy. Uklęknąłem przy nim, łapiąc go za rękę.
Stający za mną Baekhyun szlochał głośno, tak samo jak reszta
chłopaków. Nabrałem powietrza w płuca, starając się opanować i
skupić. Tak naprawdę chciałem tylko przestać drżeć. Chciałem
przestać czuć strach. Przecież mu pomogę; uratuję go. Prawda...?
-Lay.... - usłyszałem cichy, ochrypnięty głos Chanyeol'a.
- Proszę... pomóż mi.... ja nie chcę... umierać...
-Nie zginiesz. Nie pozwolę ci, rozumiesz?! - krzyknąłem, czując,
że całą moją koncentrację szlag trafił. Zacząłem trząść
się jeszcze bardziej, nie mogłem pozbierać myśli. Ogarniał mnie
strach. Chanyeol bardzo szybko tracił krew, i równie szybko opadał
z sił. Robił się coraz bardziej blady. Chociaż mogę się
założyć, że ja jestem już biały jak kreda.
-Lay... - wychrypiał znów, patrząc na mnie załzawionymi oczami. -
Zginę... prawda...?
Pokręciłem przecząco głową w odpowiedzi. Głos ugrzęzł mi w
gardle i nie mogłem wydać z siebie żadnego dźwięku. Nie
wiedziałem, co robić; jak mam się zabrać do leczenie młodszego.
Miał tyle ran, każda poważna. Ale najgorsza była chyba ta
ostatnia, w okolicy serca.
Przyłożyłem delikatnie dłoń do rany, skupiając w niej całą
swoją moc. Wydobyło się z niej słabe, seledynowe światełko,
podobne do mgły. Zaczęło powoli wnikać w ciało Chanyeol'a.
Jednak Yeollie stracił za dużo krwi. Moja moc była
niewystarczająca by mu pomóc. Ale nie chciałem się poddawać. Nie
mogłem oddać mojego przyjaciela bez walki.
-Lay...
-Cii... uratuję cię, zobaczysz. - powiedziałem, choć nie
wierzyłem w to do końca. Mój głos drżał, tak samo jak dłonie.
Do oczu cisnęły się łzy.
-Lay... daj sobie spokój... mnie już nic... nie.... pomoże....
-Nie mów tak! Już nic nie mów... po prost siedź cicho... -
jęknąłem. Chanyeol opadał z sił w zastraszającym tempie. Gdyby
tylko.... gdyby tylko był tu Tao. Zatrzymałby czas Chanyeol'a,
wtedy dałbym radę go uzdrowić.
-Wybacz... przepraszam... za... wszystko...
Po moich policzkach popłynęły łzy. Zawiodłem jako uzdrowiciel.
Nie dotrzymałem obietnicy.... nie zdołałem mu pomóc.
-Chanyeol... Yeollie... nie rób mi tego... otwórz oczy...
proszę...! - zacząłem nim trząść, choć wiedziałem, że to nic
nie da. Happy Virus odszedł. Zginął. A ja nie potrafiłem mu
pomóc. - Yeollie...
Od Chanyeol'a odsunął mnie Kai. Przytulił mnie mocno do siebie,
pozwalając mi się wypłakać. Sam też płakał. Czułem to. Moje
miejsce przy Chanyeol'u zajął Baekhyun. „Dziewczyna” chłopaka.
Nawet nie chciałem sobie wyobrażać jak on musiał się czuć. Do
tego dochodziła informacja, gdzie są Kris i Tao. To było za wiele
jak dla mnie. Zacisnąłem pięści na potarganej i przypalonej
koszulce Kai'a, wtulając się w jego klatkę piersiową. Zaniosłem
się płaczem. Miałem dość. Teraz to ja chciałem zginąć. Ale
wiedziałem, że sprawię tym ból osobom, którym na mnie zależy.
Co ja mam teraz robić....?
"Chanyeol, wybacz mi. Nie dotrzymałem obietnicy. Nie uratowałem
cię... przepraszam, że cię zawiodłem. To się już nigdy nie
powtórzy. Więc proszę... błagam.... nie nienawidź mnie...
Yeollie..."
Dafuq did I just read....? x.x
OdpowiedzUsuńDobra. Przez chwilę po przeczytaniu tego miałam ochotę na ciebie nakrzyczeć, że jesteś zła, że tak nie wolno, że skoro Chanyeol zginął, to kim mnie będziesz straszyć... nooo, ale w końcu należy ci się podziękowanie za te dwadzieścia minut czytania, więc wspaniałomyślnie ci to wybaczam. Tylko nie bij ich już więcej! T^T Tacy twórczy ludzie to zagrożony gatunek, muszą mieć jakąś międzynarodową ustawę o ochronie czy cuś!
OdpowiedzUsuńBaj de łej i opis śmierci, i walki wyszedł ci bardzo dobrze Przygnębiająco, ale mniemam, że docelowo właśnie takie uczucia miał wywołać (toż to pełna powaga, nie Burtonowska creepy-wersja panny młodej xD).
Ichigo
(oczywiście wspomnienie o tym, że umiesz pisać, będzie czystą formalnością. Maznęłabyś jeszcze kiedyś jakiś drabbel-czy-jak-to-się-odmienia z MLBAQ, cio~?).
Niby czytałam to już po raz ... setny (?), ale ciągle uwielbiam tego ff nawet jeżeli najchętniej bym Cię udusiła za to wyżywanie się nad nimi w taki sposób xD Ale nie wiem czemu piszesz, że jest on pełen błędów, czy że nie wyszły Ci sceny walki i śmierci - wszystko cud, miód i orzeszki w czekoladzie! Cudo ♥
OdpowiedzUsuń